Wloczykij-Vagabond

Miejsca znane i nieznane

LOT-em z Rzeszowa do Gdańska

Jeszcze tylko w najbliższy weekend (26-27 września), LOT zaoferuje bezpośrednie rejsy między Gdańskiem i Rzeszowem i z powrotem. Kto wie, czy to nie jest ostatnia szansa, aby polecieć na jednej z bardziej intrygujących tras krajowych naszego przewoźnika. Ja skorzystałem z niej na początku września.

Zalety i wady

Trasę ogłoszono w lutym br. Pierwotnie miała ruszyć 25 kwietnia br. Między Pomorzem a Podkarpaciem samolot miał latać raz w tygodniu – w soboty. Oczywiście szyki pokrzyżowała pandemia, w efekcie czego trasa wystartowała dopiero 21 czerwca i w dodatku zmienionym w stosunku do założeń rozkładzie. Przynajmniej we wrześniu z Gdańska samolot startował w sobotę późnym wieczorem i kwadrans przed północą docierał do Rzeszowa. W drogę powrotną Bombardier DASH Q400 udawał się wczesnym rankiem w niedzielę.

Byłem świadomy, że LOT na tej trasie lata, jednak o tym w jakie dni wykonywane jest połączenie dowiedziałem się przypadkiem, szukając najbardziej korzystnego i wygodnego powrotu z Bieszczad. Wprawdzie wylot o 6:20 wymagał noclegu przy lotnisku (wybrałem dobry Holiday Express Inn), tak zasadniczo wygoda była duża.

Zamiast tkwić kilka godzin w pociągu (najszybciej można się między miastami dostać w ponad 7 godzin), w niecałe półtorej godziny byłem w domu. To największa zaleta połączenia. Drugą – jest niewątpliwie cena. Bilet kupowałem z niedużym wyprzedzeniem (nie większym niż tydzień) i zapłaciłem niespełna 200 zł, co przy cenach dyktowanych przez PKP jest także bardzo konkurencyjne (bezpośredni kurs Express Intercity Premium czyli Pendolino w 2 klasie bez zniżki kosztuje 199 zł).

Oczywiście w pociągu przewieziemy za darmo duży bagaż, a w LOT trzeba za to dopłacić lub wybrać droższą taryfę. Jednak nawet w chwili pisania tego tekstu, na stronie linii lotniczej bilet w jedną stronę kosztuje niecałe 130 zł, podczas gdy pociąg już 200 zł. Mało tego, jeśli skorzystamy z zakupu biletu lotniczego u pośrednika, jesteśmy w stanie jeszcze uszczknąć kilkanaście złotych!

Teraz czas jednak na łyżkę dziegciu. A jest nią dość niekorzystny rozkład. Wylot z Gdańska w soboty późnym wieczorem, a powrót w niedzielę wczesnym rankiem nie jest ani korzystny z punktu widzenia ruchu biznesowego, ani tym bardziej turystycznego. Zwłaszcza tego, który kieruje się w (lub z) Bieszczad.

Pandemiczne restrykcje na lotnisku

Na lotnisko w Rzeszowie dotarłem chwilę przed godziną 5:20. W zasadzie z hotelu, który mieści się niemal naprzeciw terminalu, czekał mnie 5-min. spacer. W tamtym czasie panowała zasada, że do terminalu mogły wejść tylko osoby z rezerwacją na konkretny lot lub z już wydrukowaną (lub wygenerowaną elektronicznie i zapisaną w urządzeniu mobilnym) kartą pokładową. Co ciekawe, wpuszczająca mnie strażniczka posiadała imienną listę pasażerów na loty (!) i po sprawdzeniu dowodu wpuściła mnie do środka. Ciekawe jak ma się to do RODO?

Odprawa przebiegła szybko i sprawnie. Jako że mam kartę Frequent Flyer mogłem skorzystać z priorytetowej ścieżki i nadać jedną sztukę bagażu. Tak też uczyniłem.

Następnie czekała mnie oczywiście kontrola bezpieczeństwa. Wszystko z zachowaniem zasad sanitarnych, chociaż z pilnowaniem dystansu niestety nie jesteśmy – jako pasażerowie – zbyt zaprzyjaźnieni. Zapewne wynika z to przyzwyczajeń, ale ciężko wielu osobom przychodzi chwila cierpliwości w oczekiwaniu do podejścia do stanowisk skanujących czy potem odbioru rzeczy osobistych. Wiele osób nagminnie ignoruje także poruszanie się według naklejonych na podłodze oznaczeń przypominających o 1,5-metrowym dystansie.

Boaring zaczął się punktualnie. Przebiegał on według specjalnie wprowadzonego na okres pandemii schematu, polegającego na podzieleniu pasażerów na grupy zależne od zajmowanego rzędu. W pierwszej kolejności wsiadały osoby zajmujące miejsca z tyłu. Następnie zapraszano osoby siedzące w przedniej części kabiny.

Pokładowy róg obfitości (prawie)

Trasę obsługiwał bombardier DASH Q-400. Na jego pokładzie mieści się 78 osób. Fotele ustawione są w dwóch kolumnach, po dwa z każdej strony. Podczas odprawy wybrałem miejsce 20D, czyli na samym końcu kabiny, przy oknie.

Boarding przebiegł szybko. Tego dnia do Gdańska samolot był wypełniony w około połowie. Większość osób podróżowała także tylko z bagażem podręcznym. Dzięki dużej liczbie pustych miejsc wszyscy zabierali nawet walizki do kabiny. Nie było problemu ze na nie miejsca.

Krótko po starcie rozpoczął się serwis pokładowy. Najpierw obsługa rozdała chusteczki odkażające. Są one na tyle silnie nasączone alkoholem, że dość szybko na pokładzie rozniósł się charakterystyczny zapach.

Następnie przystąpiono do podawania poczęstunku. Składały się na niego niegazowana butelkowana woda oraz przekąski: żelki Frugo, batoniki Grześki, precelki solone i orzeszki. Można było wybierać do woli. Tego dnia zabrakło jednak drożdżówek, które są ostatnio normą na wszystkich trasach LOT-u.

Lądowanie w Gdańsku

Przylot na lotniska docelowe nastąpił chwilę przed czasem rozkładowym. Ponieważ samolot korzystał z drogi startowej o oznaczeniu 29, podejście do lądowania przebiegało nad Głównym Miastem, które z góry zawsze wygląda urzekająco.

Po dokołowaniu do terminala, samolot zaparkował przy wyjściu obsługiwanym przez rękaw. To dość rzadko stosowane rozwiązanie w przypadku obsługi DASH-y. W Gdańsku jest jednak niemal normą. Szybko przeszliśmy zatem do środka w celu odbioru bagaży.

Na duży plus zasługuje ekspresowa obsługa na lotnisku im. L. Wałęsy. Kiedy doszedłem do taśmy bagażowej, mój plecak już tam był! Trzeba zatem podkreślić, że w stosunku do moich licznych przeszłych doświadczeń, kiedy na odbiór nadanych rzeczy czekało się wyjątkowo długo – teraz wszystko przebiegło wyjątkowo szybko.

Podsumowanie

Loty z między Gdańskiem i Rzeszowem (w obie strony oczywiście), to dobry pomysł. Przy odpowiednio ułożonym rozkładzie i dobrej reklamie mogą mieć spory potencjał. Czas przejazdu drogą lądową bowiem między tymi miastami wojewódzkimi jest wyjątkowo długi. Niemałe znaczenie ma oczywiście cena biletu, ale wielu pasażerów jest w stanie zapłacić nieco więcej niż za pociąg (który w przypadku Pendolino jest i tak drogi) lub auto, a dostać się do celu w nieco ponad godzinę.

Sama obsługa na pokładzie była na dobrym poziomie. Wszystko przebiegło w typowym dla LOT-u standardzie. Moją uwagę zwrócił brak drożdżówek, ale tylko dlatego, że bardzo je lubię jeść i odkąd pojawiły się na pokładach samolotów naszego przewoźnika, jest to dla mnie miły i wyczekiwany moment.

Zdziwiony byłem za to nieco faktem, że obostrzenia związane z pandemią są coraz łagodniej traktowane przez pasażerów jak i obsługę. Dotyczy to wchodzenia i wychodzenia z i na pokład (ludziom ciężko się pozbyć nawyku natychmiastowego wstawania po zatrzymaniu samolotu i wyciągania bagaży z półek).

Dodatkowo, niezbyt dobre wrażenie zrobiła na mnie bierność załogi kabinowej w stosunku do osób, które nie używały maseczek. O ile w pierwszej fazie odmrożenia lotów było to bardzo restrykcyjnie stosowane przez podróżnych jak i pilnowane przez obsługę. Teraz zwraca się na to coraz mniejszą uwagę. Kobieta siedząca w rzędzie po przeciwnej ode mnie stronie, natychmiast po zajęciu fotela zdjęła osłonę twarzy i tak spędziła całą podróż. Ani steward ani stewardessa nawet nie zwrócili jej uwagi.

Innym niedobrym zjawiskiem jest zakrywanie maseczką tylko ust, nos pozostaje odsłonięty. Z tego też nikt nie robił problemów. A szkoda, bo pozornie im większe zdyscyplinowanie pasażerów, tym rośnie ich poczucie bezpieczeństwa. Wydaje mi się, że w obecnych czasach szczególnie liniom lotniczym powinno zależeć na tym, aby odzyskiwać zaufanie podróżnych. A lekkomyślnym, wybiórczym i niekonsekwentnym stosowaniem zasad i reguł raczej się tego nie zbuduje.

Please follow and like us:

Next Post

Previous Post

Leave a Reply

© 2024 Wloczykij-Vagabond

Theme by Anders Norén