Wloczykij-Vagabond

Miejsca znane i nieznane

Nadi i Suva. Co warto zobaczyć?

Nadi i Suva to dwa najbardziej turystyczne fidżyjskie miasta. Większość turystów ląduje w pierwszym z wymienionych – jest tu największy port lotniczy kraju, dokąd przybywają samoloty m.in. z Japonii, Chin, Singapuru, USA i Australii. Z kolei Suva to stolica z dużym portem morskim, gdzie przybijają wycieczkowce. Oba ośrodki nie są specjalnie atrakcyjne, jednak stanowią ważne punkty na mapie kraju. Co warto w nich zobaczyć?

Informacje praktyczne o opisanych w tekście atrakcjach można znaleźć w osobnym wpisie.

Nadi

Nadi to piąte pod względem wielkości fidżyjskie miasto. Do tego miana tak w ogóle dość mu daleko, bo w zasadzie to połączony zespół małych wiosek, z niewielkim, gwarnym centrum. I to w zasadzie w centrum znajdują się „największe” atrakcje: niewielki park im. księcia Alberta, targowisko miejskie oraz Świątynia Sri Siva Subrahmanya. Ta ostania jest zdecydowanie najciekawszym zabytkiem, który warto odwiedzić. Jej cechą charakterystyczną jest wielobarwność. Wygląda nawet trochę kiczowato, ale ma swój niewątpliwy urok. Podczas swojej wizyty trafiłem na święto (jak się potem okazało bardzo znany Thaipusam Festival), więc panował tutaj ogromny tłok. Trzeba także pamiętać, że aby podejść do pagody trzeba mieć zdjęte buty (zostawia się je zaraz przy wejściu, wśród setek innych). Świątynia powstawała dla lokalnej społeczności hinduskiej stopniowo od 1974 r., a zainaugurowana została w 1994 r. Obecność przybyszów z Indii jest na Fidżi nieprzypadkowa i wiąże się z okresem kolonialnym. Wyspy były posiadłościami brytyjskimi, podobnie jak Indie. Od połowy XIX w. potrzeba było tutaj rąk do pracy, a najtańszym rozwiązaniem było przywiezienie Hindusów. Trudnili się oni fizycznymi, często najgorszymi zajęciami. Z czasem stworzyli dużą diasporę (jedno z liczniejszych skupisk znajduje się w mieście Labasa na wyspie Vanua Levu).

Świątynia Sri Siva Subrahmaniya

Spostrzegawczy podróżnik zauważy też wiodące nieopodal świątyni tory. W rzeczywistości ciągną się one niemal dookoła wyspy. Ich ślady znajdziemy także na innych wyspach archipelagu. To także pozostałość czasów kolonialnych. Pierwsze linie, które ciągnięte były przez zwierzęta powstały w 1876 r. Potem pojawiły się pierwsze składy ciągnięte przez lokomotywy parowe. Zasadniczo kolej była używana do przewozu trzciny cukrowej i cukru między cukrowaniami a portami. Potem także doczepiano wagony pasażerskie. Najpierw wydawało mi się, że linie przestały być używane. Jednak dość szybko internet wyprowadził mnie z błędu. Można się bowiem dowiedzieć, że kolej towarowa funkcjonuje dalej, a na YouTube znajdziecie niemało filmów z przejazdu składów przez Nadi. Podobno także, w 2018 r. rząd fidżyjski ogłosił, że wspólnie z Kolejami Indyjskimi rozpocznie modernizację linii oraz dostosowanie ich do ruchu pasażerskiego szczególnie na odcinkach z międzynarodowego lotniska w Nadi do centrum miasta oraz do Lautoki. Co z tego wyjdzie – nie wiadomo.

Kolej w Nadi

Ogród Śpiącego Giganta

Jedną z największych i niewątpliwych atrakcji położonych w pobliżu Nadi jest Ogród Śpiącego Giganta (Garden of the Sleeping Giant). Został ufundowany przez Raymond Burra – amerykańskiego aktora filmowego i telewizyjnego wielokrotnie nominowanego do Nagrody Grammy, filantropa, miłośnika przyrody i wina a prywatnie geja i działacza społeczności LGBT.

Informacje jak się tutaj dostać znajdziecie w osobnym wpisie „Fidżi Partycznie”. W każdym razie, przyjemnym akcentem jest to, że w cenie biletu otrzymujemy powitalnego drinka bezalkoholowego.

Garden of the Sleeping Giant to jeden z najpiękniejszych ogrodów botanicznych, w których byłem. Nie jest wielki, ale pięknie utrzymany. Prowadząca od wejścia ścieżka usiana jest storczykami, których kolory i różnorodność zachwyci każdego.

W centrum parku znajduje się śliczne oczko wodne, które porastają rozmaite rośliny. Wokół stworzono niewielki teren do odpoczynku: są ławki, hamaki, huśtawki. Niektóre ścieżki poprowadzono głęboko w dżungli: z drzew zwisają liany, inne obficie porastają epifity, w gąszczu zieleni odrywa się fantazyjne liście, wielkie paprocie… Trzeba tylko uważać na komary: jak to w takich miejscach jest ich zatrzęsienie, dlatego zawczasu weźcie repelenty.

Oczko wodne w Ogrodach Śpiącego Giganta

Warto także znaleźć ścieżkę, prowadzącą na trawiaste wzniesienie, z którego roztacza się bardzo piękny widok na okolicę.

Jako fan trekkingu chciałem także udać się gdzieś w góry. Poprosiłem o pomoc hotelowego pośrednika turystycznego. To wywołało zdziwienie: nie chcesz popłynąć w rejs? Albo chociaż zagrać w pływającym kasynie? Albo wykąpać się w błocie? Byłem zdeterminowany: chcę się wybrać na jakiś szlak w dżungli. Zaproponowano mi ok. 6-godzinną wycieczkę z przewodnikiem. W cenie transport z i do hotelu, trekking, obiad z wizytą w lokalnej wiosce. Cena niebagatelna: 152 USD. Stwierdziłem, że co tam. Raz się żyje. I rozczarowałem się sromotnie. Trekking trwał może 45 min. (w obie strony), wizyta w wiosce Abaca ograniczyła się do obiadu podanego w tradycyjny sposób (na rozłożonych na podłodze matach, w rytm pochrapującego jednego z domowników ukrytych w innym pokoju). Zobaczyłem ładny wodospad i jedną panoramę. Przewodnik opowiedział mi, że to nie jedyny trekking jaki organizuje i jeśli będę chciał to kiedyś może mnie zabrać w inne miejsce. Czy skorzystam – wątpię. Możecie jednak próbować – organizator nazywa się Urban Adventures.

Wodospad w okolicy wioski Abaca

Suva

Stolica kraju ma jeszcze mniej do zaoferowania niż Nadi. Spędziłem tam jedną dobę, a nudzić się zacząłem już po 3 godzinach. Jest jednak kilka miejsc wartych odwiedzenia, ja przy okazji jedno przegapiłem, ale nawet na potrzeby tego tekstu szukając ciekawych informacji – nie znalazłem wiele. Chodzi o świątynię hinduistyczną Mariamma. Jej największą atrakcją jest festiwal chodzenia po ogniu. Odbywa się on w lipcu lub sierpniu.

Centrum miasta jest bardzo kompaktowe i można je przejść w kilkadziesiąt minut. Jest trochę ciekawej architektury kolonialnej. W ślicznie odremontowanym budynku na Triangle Place znajduje się Centrum Turystyczne. Warto wybrać się też w okolice portu centralnego i obejrzeć budynek kapitanatu. W tej okolicy działa też kilka wielkich sklepów z pamiątkami i rękodziełem. Nie są to jednak butiki, tylko typowe centra handlowe, w których oprócz struganych żółwików, magnesów z masy perłowej albo oryginalnych otwieraczy do piwa, kupi się produkowane fabrycznie kosmetyki z kokosa (skądinąd całkiem dobrej jakości, ale zdecydowanie nie warte swojej wygórowanej ceny), koszulki z napisem „I love Fiji” oraz całą masę innych przydrogich ciuchów w charakterystyczne ludowe wzory. Słowem – nic ciekawego, a nawet zionie komerchą.

Triangle

Ładnym miejscem, do którego nie zagląda wielu turystów jest Katedra Najświętszego Serca. Jest bardzo niepozorna i ukryta między zaniedbanymi molochami z betonu, które średnio radzą sobie z tutejszym klimatem. Decyzję o wybudowaniu kościoła podjęto w 1895 r., ale ukończono dopiero 40 lat później. Kamienny budulec przywieziono tutaj na statkach z Australii. Materiał na drewniane podłogi trafił z kolei aż z Kanady. Styl, w jakim powstała świątynia nawiązuje do włoskich i francuskich wzorców – i rzeczywiście, trochę tutaj on nie pasuje. Jest na wskroś europejska i zbyt zgrabna jak na otoczenie.

Katedra Najświętszego Serca

W Suvie znajduje się Muzeum Fidżyjskie – chyba jedyne w kraju. Położone jest w ładnym, choć niedużym ogrodzie Thurston. Jednym z najbardziej rozpoznawalnych elementów tego mini parku jest wieża zegarowa, którą szczególnie ukochali sobie nowożeńcy – pary fotografują się tutaj co chwila.

Wieża w Parku Thurston

Samo Muzeum Fidżyjskie jest zdecydowanie „old-fashioned”. Eksponaty są trochę wyblakłe, wyłożone na mocno zakurzonych płachtach materiałów, podpisy na teksturowych karteczkach trochę się rozmazały… Pierwsza sala – to raczej coś w rodzaju hangaru bez klimatyzacji, w których można obejrzeć rekonstrukcje wielkich łodzi. W kolejnych – już klimatyzowanych – przygotowano ekspozycje dotyczące historii kolonizacji, ludów zamieszkujących poszczególne wyspy, wypchanych albo zanurzonych w formalinie zwierząt oraz kilka niezwykłych przedmiotów związanych z kanibalizmem (m.in. coś w rodzaju „widelców” używanych do… sami wiecie czego).

Nieopodal Muzeum znajduje się rozległe pole zielonej trawy. To Albert Park. Wielu Fidżyjczyków oddaje się tutaj sportowym pasjom: niektórzy uprawiają jogging, inni grają w soccera czy rugby. Północną pierzeję parku zamyka Parlament w stylu modernistycznym, a zachodnią (od strony brzegu) – przepięknie odrestaurowany i chyba najdroższy w mieście – Grand Pacific Hotel.

Park Alberta z Parlamentem w tle

I na tym zamykają się możliwości zwiedzania Suvy. Oczywiście można jeszcze znaleźć parę ciekawszych miejsc. Ja dość długo łaziłem np. uliczkami w centrum, bo to dość ciekawa mozaika różnych kultur. Warto przejść się na lokalny targ, gdzie handluje się warzywami, owocami i rybami. Jest wiele małych knajpek z różnymi rodzajami kuchni (od lokalnej przez indyjską po europejską). Dla amatorów rozrywek też coś się znajdzie – działa tutaj kilka klubów z muzyką na żywo (niektóre są raczej tylko dla lokalsów, nie wyglądają zbyt przyjaźnie). Zasadniczo polecam też być czujnym: kręci się dużo turystów, ale też dużo osób o dość wątpliwym autoramencie. Szczególnie dziwnie było na promenadzie wzdłuż brzegu, gdzie postanowiłem się przespacerować. W pewnym momencie – podobnie jak inni turyści – zawróciłem, gdyż ponawiające się pytania od siedzących na murkach panów bez koszulek o to, czy czegoś nie szukam, skutecznie zniechęciły mnie od kontynuowania wycieczki.

Podstawowe informacje o tym, gdzie spać, gdzie jeść, jak się przemieszczać i co ile kosztuje w poszczególnych miastach – znajdziecie w tekście „Fidżi Praktycznie”.

Przeczytaj także:

Please follow and like us:

Next Post

Previous Post

Leave a Reply

© 2024 Wloczykij-Vagabond

Theme by Anders Norén