Wloczykij-Vagabond

Miejsca znane i nieznane

Pandemiczna Lufthansa

To miało być inaczej. Do Madrytu miałem polecieć LOT-em, z przystankiem w Warszawie. Ale… wyszedł tzw. typowy DASH. Pierwszy samolot, do którego wsiedliśmy chwilę po godzinie 5 rano, po ponad godzinie stania na płycie, krótkich manewrów – powrócił na miejsce postojowe. Informacja: maszyna ma usterkę, nie polecimy nią. Ale obok stoi drugi – w ciągu 30-40 min. przesiądziemy się do niego. Tak się stało. I… znów sytuacja się powtórzyła, z tym zastrzeżeniem, że miał być to drobny problem elektryczny, który może uda się wyeliminować resetując komputer. Niestety. Nie udało się.

Zrobiło się wielkie zamieszanie. Podróżni wpadali we wściekłość, a ja już niemal pewny, że to znak żeby nie lecieć, jednak starałem się co niektórych uspokoić. Na szczęście na pomoc przyszła sympatyczna drużyna gdańskiego lotniska. Część osób poleciało późniejszym lotem, mnie zaproponowano Lufthansę. Do Madrytu dotarłem tylko godzinę po pierwotnym planie. I dzięki temu zebrałem trochę materiału do niniejszego tekstu.

Embraer E190 na lotnisku w Gdańsku

Koronawirusowy kryzys

Kiedy jeszcze w lutym wracałem Lufthansą z San Francisco do Gdańska, liczba lotów z jej hubów na Pomorze wynosiła nawet 6 dziennie (po 2 lub 3 do/z Frankfurtu i do/z Monachium – zależnie od dnia tygodnia). Do tego dochodziły jeszcze w sezonie letnim połączenia SWISS-u do Zurychu. Wybór był zatem bardzo duży.

Koronawirus przyszedł znienacka i skutecznie powalił na łopatki całą branżę lotniczą. „Odmrażanie” podróży lotniczych przychodziło powoli. Najpierw do Gdańska wróciło po jednym rejsie z obu niemieckich centrów, potem stopniowo liczbę zwiększano, także że zimą planowano 12 rejsów tygodniowo zarówno z Frankfurtu jak i Monachium. Plany te pokrzyżowała druga fala zachorowań. Obecnie (stan na początek grudnia) Lufthansa lata tylko do Warszawy, Wrocławia i Krakowa. Do niektórych regionów wrócić ma ok. 15 grudnia (o ile znów coś się nie zmieni). Co będzie dalej – trudno powiedzieć, wszystko zależy od tego jak szybko pandemia wygaśnie. Może temu pomóc szczepionka, na którą wielu czeka z niecierpliwością.

Lotnisko we Frankfurcie widziane z góry

Według zasad sanitarnych

Boarding rozpoczął się punktualnie. Jeszcze nim oficjalnie zaproszono wszystkich na pokład, zostałem osobno poproszony o podejście do stanowiska i odebranie nowych kart pokładowych – ze względu na to, że mój bilet przebookowano z LOT-u na Lufthansę. Dostałem miejsca przy oknie, bagaż także nadano nową trasą.

Wchodzenie do samolotu, który został podstawiony do rękawa, odbyło się zgodnie z zasadami sanitarnymi. Ściśle przestrzegano odległości między pasażerami. Wpuszczano według kolejności grup wydrukowanych na karcie pokładowej.

Obsługa kabinowa witała wszystkich pasażerów. Każdy dostawał pisemną informację o zasadach podróży w pandemii. Dodatkowo każdy brał z koszyczka specjalną chusteczkę do odkażenia rąk. W komunikatach głosowych przypominano o obowiązku noszenia maseczki przez cały rejs. Załoga bardzo konsekwentnie tego pilnowała i upominała co bardziej niesfornych pasażerów aby zasłaniali usta i nos. Dotyczyło to głównie podróżnych w samolocie z Polski do Niemiec. Podróżni na pokładzie airbusa lecącego z Frankfurtu do Madrytu byli bardziej uważni i karnie stosowali się do obostrzeń.

Po przylocie do hubu niemieckiego przewoźnika embraer E190 stanął na płycie, skąd przegubowym autobusem zostaliśmy przewiezieni do terminalna.

Jako że na przesiadkę miałem z górą półtorej godziny, udałem się do salonu biznesowego Lufthansy. Panował tam dość spory ruch. Część posiłków wydawana była na życzenie (dotyczyło to dań ciepłych i kanapek). Przekąski i napoje – wszystkie oddzielnie zapakowane – tradycyjnie serwowane były w formie bufetu.

Wchodzenie na pokład we Frankfurcie odbyło się podobnie jak w Gdańsku. Z tym, że samolot do Hiszpanii zapełniony był w ok. 40 proc., podczas gdy maszyna z Polski miała niemal komplet pasażerów.

Pandemiczny serwis

W związku z dążeniem do ograniczenia kontaktów międzyludzkich (przede wszystkim między załogami i pasażerami) oraz jak najrzadszego zdejmowania maseczek przez podróżujących zdecydowano się wprowadzić znaczne ograniczenia w serwisie pokładowym. I tak w rejsie z Gdańska do Frankfurtu serwowana była tylko niegazowana woda w butelce.

Lepiej sprawa wyglądała w rejsie z Niemiec do Madrytu. Tutaj podano batonik pełnozbożowy w mlecznej czekoladzie „Cereola” do tego zapewniony był pełen wybór napojów alkoholowych i bezalkoholowych. Ja wybrałem Colę.

Co ważne, od marca 2021 r. Lufthansa całkowicie obetnie nawet ten szczątkowy serwis. Na trasach europejskich serwowana będzie tylko woda. Jest to oczywiście związane z poszukiwaniem oszczędności w dobie kryzysu wywołanego koronawirusem. Czy darmowy poczęstunek wróci – trudno powiedzieć. Lufthansa i inne linie z jej grupy już od jakiegoś czasu regularnie ograniczają jedzenie. W listopadzie ubiegłego roku stopniowo zaczęto zastępować drugi ciepły posiłek na rejsach długodystansowych zimną przekąską. Jednak podczas lotu jesienią ubiegłego roku Austrianem z Bangkoku zaserwowano mi dwa dania gorące (kolację i śniadanie). Kiedy w lutym br. wracałem niemiecką linią z San Francisco, obowiązywało już nowe menu.

Niektóre linie tradycyjne po decyzji prowadzącej do rezygnacji z jakiegokolwiek darmowego serwisu, po latach wracały do jakiejś jego formy. Tak stało się np. w SAS, gdzie na trasach krótkich serwowana są obecnie woda, kawa lub herbata. Do rozbudowanych przekąsek wrócił także LOT, który w pewnym momencie podawał tylko wodę, potem wprowadził sezonowo napoje ciepłe, a na ten moment można dostać drożdżówkę oraz coś słodkiego lub słonego.

Podsumowanie

Przelot Lufthansą był jak zwykle bardzo przyjemny. Lubię obowiązującą tam etykietę w stosunku do pasażerów, jasną i jednoznaczną politykę. Zawsze dobre wrażenie robi czystość na pokładzie, uprzejmość i profesjonalizm załóg.

Smuci jednak od lat postępująca degradacja usług, które pandemia tylko przyspiesza. Po cięciach serwisu, Lufthansa niewiele różnić się będzie od lowcosta, a przecież szczyci się mianem jedynej pięciogwiazdkowej linii europejskiej w rankingu SkyTrax. Oczywiście, znajdą się tacy co mnie zakrzyczą, że czasy Wersalu na pokładzie się skończyły. Nie o to jednak chodzi. Ów przysłowiowy batonik był pewnym rodzajem symbolu, namiastką czegoś wyjątkowego, pozytywnie się kojarzył. Oczywiście kroki takie, zwłaszcza w obecnej rzeczywistości, przyjmuje się z pewnego rodzaju zrozumieniem. Ale budowany przez lata prestiż marki bardzo łatwo zniszczyć w jeden sezon. Pozostaje jednak żywić nadzieję, że po chwilowych turbulencjach wszystko za jakiś czas wróci do normy. A póki co, trzeba ufać, że mimo obniżenia jakości serwisu, inne pozytywne cechy przewoźnika pozostaną niezmienione.

Please follow and like us:

Next Post

Previous Post

Leave a Reply

© 2024 Wloczykij-Vagabond

Theme by Anders Norén