Wloczykij-Vagabond

Miejsca znane i nieznane

Ludzie z Wyspy Świętego Tomasza i ich historie

Pamiętam, jak wyglądały początki moich podróży. Najpierw nieśmiało: tu Paryż, tam Madera. Ale w głowie kłębiły się już żądze poznawania świata także mniej znanego. Palec wędrował po mapie: Wyspy Zielonego Przylądka, Togo, Surinam… Szukałem, rozważałem, myślałem. W końcu znalazłem coś szczególnego: Wyspy Świętego Tomasza i Książęcą. Nazwa dziwna, przydługa, słowa trochę do siebie nie pasują, język błądzi, głowa zastanawia się skąd liczba mnoga… I szukałem dalej. Jeszcze 6 czy 7 lat temu wjazd graniczył niemal z cudem. Trzeba było mieć pozwolenie administratora wyspy, mało co tam latało, a placówki dyplomatyczne w Europie były nieliczne. Myślałem, że nigdy nie dane będzie mi się tam pojawić.

Nieoczekiwanie wszystko zmieniło się w połowie II dekady XXI w. Wyspy zniosły wizy, otworzyły się na mieszkańców kilkudziesięciu krajów, w tym wszystkich należących do Unii Europejskiej. Nie czekałem długo. Kupiłem bilety (z Lizbony z międzylądowaniem w Akrze) i poleciałem. I tak znalazłem kolejne miejsce, które pokochałem całym sercem. Znalazłem miejsce, w którym zostawiłem kolejny kawałek swojej duszy. Znalazłem miejsce, do którego chciałbym koniecznie wrócić. Znalazłem miejsce, w którym mógłby dożyć swoich ostatnich dni.

Dzisiaj w wydaniu subiektywnym. Poznajcie Wyspę Świętego Tomasza z perspektywy historii mieszkających tutaj ludzi.

Kolonialne wspomnienia

Kilka skrawków ziemi rzuconych gdzieś na Zatokę Gwinejską. Porośnięte dżunglą, z plagą komarów i niemal codziennym, ulewnym, zenitalnym deszczem. Powietrze przesiąknięte jest wilgocią, ale nie stoi w miejscu, oddycha się lekko – wszak wiatru nie brakuje, a temperatura zaskakująco przyjemna. Na bezludnej ziemi 17 stycznia 1471 r. stają pierwsi Portugalczycy – João de Santarém i Pero de Escobar. Nie od razu jednak je zasiedlono. Pierwsi osadnicy pojawiają się dopiero w 1483 r., a kolonią portugalską wyspa staje się w 1522 r. Tak wszystko się zaczyna.

Pomniki trzech odkrywców Wysp Św. Tomasza i Książęcej przy Muzeum Narodowym

Przez kolejne wieki wyspa Świętego Tomasza staje się ważnym punktem na trasach z Afryki Centralnej do obu Ameryk choć głównie do Południowej. Tutaj aprowizowano statki, dochodziło do wymiany handlowej towarów, ale przede wszystkim niewolników. Słowa słynnej morny Cesarii Evory mówią: „Kto pokaże ci tę daleką drogę, drogę do São Tomé? Tęsknię, tęsknie za moim São Nicolau…” Ta stara pieśń pokazuje, jak dalece czasy niewolnictwa odbiły się w kulturze i jakie miejsce zajmowały wtedy wyspy Atlantyku.

Era kolonializmu na Wyspach Św. Tomasza i Książęcej trwała aż do 1975 r. Wtedy kraj ogłosił niepodległość. Nie obyło się międzyczasie bez przemocy. Najczarniejszą kartą była tzw. Masakra w Batapa z 1953 r., która miała miejsce niedługo po ogłoszeniu wyspy portugalską prowincją zamorską.

Pomnik upamiętniający ofiary Masakry w Batapa

Wyspa była ówcześnie największym producentem kakao na świecie, a w obliczu powojennego braku rąk do pracy, władze podjęły decyzję o osiedlaniu mieszkańców z Wysp Zielonego Przylądka. Dodatkowo komunistyczne organizacje, które mocno w owym czasie dawały się we znaki w całej Afryce Centralnej, zaczęły podjudzać rdzennych mieszkańców zwanych Forros. Motywem miało być zajmowanie i grabienie ich ziemi. Stopniowo sytuacja zaostrzała się, aż w końcu nastąpiło wrzenie. 3 lutego 1953 r. w miejscowości Trinidade doszło do protestu przed lokalnym posterunkiem policji kolonialnej. W wyniku przepychanek zabity zostaje jeden z Kreoli, co wzmaga strajki w kolejnym dniu.

Pełniący funkcję administratora kolonii Carlos Gorgulho wzywa wszystkich białych mieszkańców do stawienia oporu i obrony „dzieci i kobiet”. Zasiane ziarno nienawiści trafia na podatny grunt: za broń chwytają europejscy koloniści i potentaci plantacyjni, którzy dodatkowo mobilizują swoich pracowników. Dochodzi do masakry: wielu Forros zostaje zabitych w wyniku rozruchów, inni – w wyniku zwykłych morderstw, kilkadziesiąt osób płonie żywcem zamkniętych w jednym z domów. Po fakcie, już w kwietniu, na miejsce przybyła komisja, która miała przeprowadzić dochodzenie. Ponoć stwierdzono, że nie było żadnego komunistycznego spisku. Gorgulho sprowadzono do Lizbony i odznaczono. Oskarżono i skazano 7 forrosów. To dało początek niepodległościowemu ruchowi Wysp Świętego Tomasza i Książęcej.

Miasteczko Trinidade

Stolica

Miasto São Tomé nie jest wielką metropolią. Ale nie jest także cichą i spokojną mieścinką. Życie toczy się tutaj gwarne, zwłaszcza w dni powszednie, kiedy działa targ. Handluje się tutaj przede wszystkim żywnością, które pracowici mieszkańcy pozyskali swoimi rękami: owocami, warzywami, nabiałem i wszystkim tym, co wyciągnęli z oceanu. a nadaje się do jedzenia. Można też kupić ubrania, w tym np. klapki. Trzeba jedynie znaleźć sobie dwa do pary…

Miejskie targowisko kwitnie niemal przez cały dzień. Po jego zakończeniu żółte taksówki rozwożą mieszkańców po całej wyspie. Wygląda to dość ciekawie: niemal jak karawany, przyozdobione przywiązanymi pakunkami ponad dach, załadowane ludźmi do ostatniego miejsca, sunął dziurawymi ulicami miasta, by potem rozjechać się na boczne ścieżki. Wcześniej – ich prawdziwe chmary oczekują na pasażerów na ubłoconym placu opodal targowiska.

Centralnym punktem São Tomé jest niewielki obszar zamknięty jest z jednej strony linią brzegową i Avenida 12 Julhio, a z drugiej – Avenida de Independencia. Tutaj mieszczą się najciekawsze obiekty, o pięknym kolonialnym sznycie. Wśród nich jest kościół katedralny pw. Matki Boskiej Łaskawej (Nossa Senhora da Graça). Jak można przeczytać w opracowaniach, historia tej świątyni jest historią wyspy. Budowano ją i przebudowywano przez 400 lat! Pierwszy budynek powstał w tym miejscu już w 1499 r. i był ufundowany przez jednego z pierwszych właścicieli ziemskich na nowo zasiedlonym lądzie – Alvara de Caminha.

Już w 1505 r. kościół został zburzony podczas ataku piratów. Niemal natychmiast go odbudowano, a w połowie lat ’30 XVI w. ustanowiono diecezję Wysp Św. Tomasza i Książęcej. Ponowne zniszczenie świątyni nastąpiło w 1562 r. podczas inwazji holendersko-francuskiej. Kolejny raz postanowiono wznieść budynek ze zgliszcz w 1576 r. Na prośbę ówczesnego króla portugalskiego – Sebastiana – posadowiono go nieco bliżej rzeki. Prace szły jednak bardzo opornie, a w poszczególnych wiekach dodawano kolejne zmiany. Katedra doczekała się nawet legendy, która mówiła, że jeżeli kiedykolwiek zostanie ukończona – wtedy wyspa zniknie pod falami oceanu. Na szczęście złowróżbne przepowiednie się nie sprawdziły i ostatecznie świątynię ukończono w 1958 r.

Opodal Katedry mieści się Pałac Prezydencki. Jego fasada pomalowana jest na różowo, co dało mu przydomek „Różowego Pałacu”. Zasadniczo nie wolno mu robić zdjęć, ale strażnicy czasem zdają się tego nie zauważać, czasem pokrzykują z daleka. Zależy na kogo się trafi…

W stolicy znajduje się także Muzeum Narodowe. Urządzono je w Forcie Św. Sebastiana. Został on wybudowany w 1576 r. przez Portugalczyków na niewielki, ale strategicznie położonym cyplu, celem odpierania ataków Holendrów i Francuzów. Samo muzeum jest utrzymane w starym stylu. Przechowywanie wielu cennych pamiątek i zabytków dalekie jest tutaj od standardów nowoczesnego muzealnictwa, stąd niszczeją one od wysokiej wilgotności i temperatury. Warto jednak tutaj zajrzeć chociażby po to, aby obejrzeć kaplicę Św. Sebastiana czy wystawę dotyczącą upraw i plantacji na wyspach.

W końcu warto trochę pokręcić się po uliczkach ścisłego centrum miasta. Stoi przy nich wiele pięknych kamienic, które czasy swojej świetności mają dawno za sobą, ale wiele szczegółów pozwala wyobrazić sobie, jak piękne i okazałe musiały być kiedy je pobudowano.

Im dalej od centrum tym więcej wolno stojących wielkich posiadłości z dużymi ogrodami. Także i one, o ile nie ma w nich jakiś urzędów albo placówek dyplomatycznych, popadają w ruinę. Warto jednak oddać się leniwemu spacerowi.

Kiedyś plantacje, dzisiaj wsie

Także wnętrze wyspy kryje w sobie wiele pięknych zabytków. Najciekawsze z nich to tzw. roças, co z portugalskiego oznacza plantacje. Wyspy słynęły bowiem z produkcji przede wszystkim trzciny cukrowej i kakao. Biali plantatorzy zakładali w tym celu wielkie rolnicze fabryki, których zadaniem była nie tylko uprawa rozmaitych roślin, ale także przetwarzanie ich w cenne surowce. W tym celu wyposażane były one w rozmaite suszarnie lub destylarnie, miały pełen park maszynowy. Co ciekawe, wiele z uzyskanych dóbr transportowanych było do portów lub w ramach plantacji… koleją, stąd w wielu miejscach można znaleźć ślady torowisk.

Museu de Café w ramach plantacji Monte

Plantacje rozrastają się w osady robotnicze szczególnie w XIX w. Wiąże się to przede wszystkim z rosnącym światowym sprzeciwem wobec handlu niewolnikami i generalnie niewolnictwa. Portugalia jako jedna z ostatnich zakazuje tego haniebnego procederu i to dopiero pod naciskami społeczności międzynarodowej. Jednak dramat wykorzystywanych ludzi się na tym nie kończy. Kupcy nie chcieli kupować towarów wytwarzanych w plantacjach korzystających z pracy niewolników, dlatego szybko sprytni właściciele prześcigali się w sposobach, aby ich oszukiwać. Powstawać zaczęły osady, które – oprócz zaplecza technicznego i pałacu zarządcy – posiadały szpital, szkoły, kościół i domy dla „pracowników”. Przybywający kontrahenci mamieni byli, że wszyscy ludzie przebywający na plantacji są tam z własnej woli, żyją w świetnych warunkach, mają opiekę i edukację. Rzeczywistość była jednak zgoła inna…

Roça Rio do Ouro

Dzisiaj na wyspie przetrwało wiele takich miejsc. Po uzyskaniu przez kraj niepodległości, portugalscy plantatorzy uciekali z obawy przed aktami przemocy, pomni wydarzeń w innych eks-koloniach, gdzie często natychmiast wybuchały wojny domowe, albo bunty przeciwko białym. Zostawiali często za sobą wszystko: domy, maszyny, sprzęty. Nie zostawiali jednak wyedukowanego społeczeństwa, ludzi, którzy byliby zdolni do obsługi i zapewnienia ciągłości pracy plantacji. Szybko zatem wszystko, co zostało, popadać zaczęło w ruinę. Wiele z porzuconego dobytku rozkradzionego lub zdewastowanego.

Pogoda i przyroda – dokonała reszty aktu zniszczenia. Dzisiaj plantacje, które przekształciły się we wsie, są jedynie cieniem dawnej świetności. Powoli, wraz z zagranicznym kapitałem, wraca jednak na nie życie. Zmienia się jednak perspektywa: to biali przyjmowani są tutaj przez prawowitych właścicieli ziemi. To oni przyjeżdżają służyć miejscowej społeczności. Dzieje się to jednak na innych zasadach: są gośćmi, którzy mają edukować, uczyć. Przyjmowani są na zasadach współpracy. Tak historia zatacza przedziwne kręgi. A życie, nie znosząc bezruchu, tworzy nowe relacje.

Roça Água Izé

Kochane dzieciaki

Dzisiaj, młodzi mają trochę żalu do Portugalczyków. Ale nie dlatego, że byli ciemiężcami, ale dlatego, że zostawili ich samych sobie. Kiedy tam byłem, pomyślałem że to ciekawe zjawisko. Świadczy o przemianie pokoleń – ci, którzy nie mogą pamiętać ucisku plantatorów, dzisiaj obwiniają ich za to, że uciekli zostawiwszy ludność zupełnie nieprzygotowaną, niezdolną i niewyedukowaną.

Społeczeństwo São Tomé jest teraz jednym z najmłodszych na świecie, ze średnią wieku na poziomie niespełna 19 lat! Kiedy podróżowałem i zwiedzałem, zauważyłem, jak niewiele było tam osób starszych. Wynikało to zapewne z faktu, że nie ma odpowiedniej infrastruktury dla ludzi w wieku podeszłym, z drugiej strony, osób powyżej 65 r.ż. jest zaledwie 2,8 proc., co przy populacji całkowitej na poziomie ok. 211 tys. stanowi niespełna 6 tys.

Mnóstwo jest za to dzieciaków. Dzieciaków, które z radością wchodzą w interakcje z turystami. Wielokrotnie pokrzykiwali za mną: „branco, branco!”, co znaczy „biały, biały!”. Kazali się fotografować. Pozowali ze swoimi telefonami komórkowymi, zabawkami zrobionymi z kawałka plastikowej rury, uśmiechali się. Czasem prosili o słodycze, czasem o cokolwiek. Mały chłopiec w Rio do Ouro strasznie chciał dostać ode mnie otwartą butelkę z wodą. Nie dlatego, że był spragniony, po prostu chciał coś dostać od białego. Wielokrotnie wprawiało mnie to w zakłopotanie. Tym bardziej, że lokali przewodnicy powtarzali: nic nie dawać, najlepiej wpłacić pieniądze na organizację charytatywną, albo na miejscową szkołę.

Z dwoma przewodnikami, z którymi jeździłem nawiązałem bardzo serdeczne relacje. Jeden z nich – Carlos Max Horta – został nawet moim znajomym na Facebooku. Jego usługi zresztą polecam każdemu, kto kiedykolwiek wybierze się na wyspę São Tomé. Rozmawialiśmy o lokalnym życiu. Dowiedziałem się dzięki temu, że w kraju praktycznie nie ma analfabetyzmu. Wszystkie dzieci chodzą do szkoły. Zresztą, było to niezwykłe widzieć, jak rzesze młodszych i starszych ciągną w jednakowych mundurkach do nowoczesnych budynków edukacyjnych. Widać, że to się Saotomańczykom udaje. I są z tego dumni.

Bodaj ostatniego dnia, na przejażdżce na południe wyspy, zatrzymaliśmy się nad rzeką. Była niedziela, a pokaźna grupa kobiet zabrała się do prania. Chciałem zrobić im zdjęcie, bo urzekło mnie coś w tym obrazie: z jednej strony jego rytualność, z drugiej archaizm. Nad wszystkim unosił się jakiś dysonans: w XXI w., w otoczeniu domów z talerzami anten satelitarnych, we współczesnych strojach – kobiety w różnym wieku spotkały się przy rzece i kijankami robiły pranie. Obraz tak niezwykły, jakby wyciągnięty z malowideł Vermeera, który nagle obudził się w naszych czasach.

Zapytałem mojego przewodnika, czy mogę zrobić zdjęcie. Ten krzyknął coś do kobiet, które już wcześniej z zaciekawieniem łypały na nas i wyraźnie komentowały naszą obecność. Po pytaniu zapanowało coś w rodzaju wzburzenia. Niektóre natychmiast przyjęły dramatyczne pozy, inne zaczęły zasłaniać twarze, ale dwie co odważniejsze odwróciły się tyłem i no cóż… pokazały swoje cztery litery. Wywołało to ogólną wesołość, a mnie zawstydziło. Przewodnik też wydał się nieco zażenowany. A ja powiedziałem, że skoro one nie chcą, to nie zrobię tego zdjęcia. Ale on nalegał: zrób! W końcu dla świętego spokoju udałem tylko, że cykam fotografię.

Kiedy odjechaliśmy znad rzeki, zapytałem, dlaczego kobiety były takie złe na mnie. Po angielsku słowo „angry” brzmi bardzo podobnie do „hungry”, czyli głodny, a to drugie usłyszał mój rozmówca. Zareagował bardzo raptownie, niemal oburzeniem. „Tutaj nikt nie jest głodny!”. Przez przypadek wszedłem na bardzo drażliwy temat. Głodu i biedy. Przewodnik zaczął mi tłumaczyć, że na Wyspach jest może biednie, ale wszyscy sobie pomagają. Że tutaj wszyscy mają co jeść, że wszechobecne drzewa bochenkowe dają owoce bardzo pożywne, że ryby, owoce morza… Natychmiast przeprosiłem mojego rozmówcę i wytłumaczyłem, że się nie zrozumieliśmy. Widziałem, że napięcie natychmiast opadło.

Plaża przy Museu do Mar e da Pesca Artesanal

Mistrz czekolady

Kakao to prawdziwe złoto Wysp Świętego Tomasza i Książęcej. Zostało ono sprawodzaone przez João Baptistę da Silvę w 1820 r. z Brazylii, najpierw na wyspę Príncipe. Potem stopniowo uprawy pojawiały się także na większej São Tomé. Przez dwieście lat surowiec ten nauczono się tutaj mistrzowsko uprawiać, a wyroby saotomańskie cieszą się ogromnym poważaniem wśród chocolatierów. Jednym z mistrzów czekoladnictwa jest Claudio Corallo. Włoch z urodzenia zauroczył się wyspami i postanowił tutaj zamieszkać i rozwinąć swoją produkcję. Ma własną plantację kakao i kawy. Jego wyroby są przepyszne.

Aby uzyskać dobrej jakości sproszkowane kakao, trzeba odbyć dość żmudny i długi proces. Dojrzałe owoce zrywa się, potem trzeba obrać je z grubych łupin. Wnętrze owocu jest białe, lekko gąbczaste i śluzowate. Ma delikatny, cytrusowy zapach. Doskonale smakuje: jest kwaskowate, lekko słodkie i orzeźwiające. Niestety, cały miąższ musi zostać usunięty, aby dostać się do nasion. Poddaje się je w tym celu fermentacji, aby wszystkie miękkie elementy opadły. Następnie trzeba nasiona wysuszyć. Kiedy już są wystarczająco dobrze przygotowane, każde ziarno trzeba wyłuskać i wyciągnąć embrion, który jest tak twardy, że niemożliwe jest jego zmielenie. Z pozyskanego proszku można dalej przygotowywać łakocie.

Podczas degustacji wyrobów w fabryce (mieści się ona niemal w samym centrum stolicy kraju), miałem okazję próbować niezwykłych słodyczy. Wśród nich były takie, których zawartość kakao wynosiła ponad 90 proc. Do czekolady dodaje się różnorodne dodatki: kandyzowany imbir (to był jeden z najbardziej niezwykłych smaków: gorzkawa, bardzo intensywna kulka masy otaczała słodką i lekko pikantną, mocno cytrusową cząstkę imbiru), drobny cukier trzcinowy (który przyjemnie chrzęści pod zębami), owoce – jak gruszki czy rodzynki, które moczy się w wysokoprocentowym alkoholu pozyskanym z fermentującego miąższu kakaowego. Smaki są fantastyczne. Chociaż nieraz zaskakujące, a dla niektórych zbyt intensywne. Mnie absolutnie oczarowały. Już dawno delektowanie się słodyczami nie sprawiło mi takiej przyjemności. Po prezentacji nie żałowałem pieniędzy na zakupy…

Dzisiaj, kiedy świat zamknął się w strachu przed koronawirusem, z chęcią wracam do wspomnień z Wysp Świętego Tomasza i Książęcej. Wracam do smaków, do ludzi, do zapachów. I czekam, kiedy znowu odwiedzę swoje Wyspy Szczęśliwe.

Zobacz także:

Please follow and like us:

Next Post

Previous Post

Leave a Reply

© 2024 Wloczykij-Vagabond

Theme by Anders Norén