Szczepienia idą prawie pełną parą, za pasem kolejny sezon wakacyjny, pandemia wciąż w natarciu… Co i rusz pojawiają się w związku z tym liczne doniesienia o planach wprowadzenia paszportu szczepionkowego. Niektóre środowiska reaguję ogromnym oburzeniem, ale trzeba wiedzieć, że nie jest to pomysł nowy i jak dotąd nie budził tak wielu negatywnych emocji. Spróbujmy jednak przejść krok po kroku i wyjaśnić parę kwestii.
Gorący temat
Na początku zaznaczam, że jestem zwolennikiem szczepień, które uważam za jeden z najważniejszych wynalazków ludzkości. Sam szczepię się regularnie, a ma to wielkie znaczenie w szczególności dla podróżników. Trzeba bowiem pamiętać, że nie tylko my możemy narazić się na chorobę, ale możemy stać się także jej transmiterami. Stąd tak ważne, aby o to dbać – dla wspólnego dobra.
Idea wprowadzenia paszportów szczepionkowych w odniesieniu do koronawirusa SARS-CoV-2 pojawiła się niedługo po wybuchu pandemii, kiedy świat zastanawiał się co stanie się kiedy wynaleziona zostanie szczepionka. Z tego co pamiętam, jako pierwsze Chile myślało o wprowadzeniu pewnych ułatwień najpierw tylko dla ozdrowieńców. Rozwiązania dla zaszczepionych i osób, które przeszły infekcję wprowadził już w połowie lutego Izrael (w postaci specjalnego certyfikatu ściąganego na komórkę lub w wersji do druku).
Póki co jednak, w kraju tym nazywane to jest „zieloną przepustką” i dotyczy funkcjonowania w społeczności – np. wyjść do siłowni, nocowania w hotelach. Nie jest jednoznaczne z dopuszczeniem np. do podróżowania zagranicznego. Nad podobnymi rozwiązaniami zastanawia się także Unia Europejska. Już teraz także Polska „daje” pewne przywileje zaszczepionym dwiema dawkami – jeśli osoby takie wracają z zagranicy są zwolnione z kwarantanny. Takie same rezultaty daje okazanie po przyjeździe negatywnego testu w kierunku choroby COVID-19.
Widać zatem wyraźnie dążenie w kierunku ułatwień dla zaszczepionych. Wydaje mi się, że przynajmniej dopóty, dopóki szczepionka nie jest w obiegu komercyjnym, trzeba się spodziewać dwutorowości działań w przypadku podróży: ułatwienia dla już zaszczepionych i testy ewentualnie kwarantanny dla pozostałych. To oczywiście może budzić zrozumiały sprzeciw, bo wakcynacja prowadzona jest według określonej kolejności, która niezależna jest od woli czy chęci danej osoby. Co innego jeśli ktoś nie chce przyjąć szczepionki – to już wyłącznie jego decyzja. W takiej sytuacji musi się liczyć z określonymi konsekwencjami i nie ma tutaj zmiłuj. Nie jest to także w żaden sposób ograniczanie swobód obywatelskich. Jest to jedynie kwestia odpowiedzialności.
No dobrze, a co z samym paszportem szczepionkowym? Czy wiecie, że coś takiego istnieje już od dawna? Nazywa się potocznie żółtą książeczką, a oficjalnie Międzynarodową Książeczką Szczepień (International Certificate of Vaccination and Prophylaxis). I jest przepustką do kilkudziesięciu krajów, w której endemicznie występuje żółta febra – groźna choroba wirusowa, przenoszona przez komary z określonych gatunków.
Jest to międzynarodowy dokument, potwierdzający zaszczepienie przeciwko wirusowi wywołującemu tę chorobę. Jeśli ktoś nim nie dysponuje a chce wjechać na określone terytorium – może nie zostać wpuszczonym lub poddany będzie kwarantannie. Brzmi znajomo? Co więcej, przyjazd z obszarów, gdzie pojawiają się infekcje może skutkować problem z wjazdem bez certyfikatu. Konsekwencje mogą być różne: od przymusowej izolacji do cofnięcia z granicy. Efekt jest prosty: nie chcesz się szczepić, nie możesz pojechać. Nic zatem nowego.
Czym jest żółta febra?
Żółta febra, a właściwie żółta gorączka, jest wywoływana przez wirusy. Naturalnym ich rezerwuarem i ofiarami są ssaki naczelne. Wektorem z kolei (a więc tym, co przenosi patogen) – komary tropikalne i subtropikalne (przede wszystkim komar egipski i inne gatunki z rodzaju Aedes jak np. komar tygrysi). Co ciekawe, choroba szerzy się w zasadzie na trzy sposoby. W cyklu leśnym – dotyka głównie małpy, ale może także przenosić się na ludzi, którzy potem inicjują tzw. cykl miejski – a więc epidemie w lokalnych społecznościach. Istnieje jeszcze coś takiego jak cykl sawannowy – popularny w Afryce.
Sama choroba należy do grupy gorączek krwotocznych. Co jednak ważne, ma bardzo różny przebieg. Według danych WHO 85 proc. zarażonych infekcję przechodzi łagodnie lub bezobjawowo. W takich sytuacjach od momentu wniknięcia patogenu do ustroju (organizmu) pierwsze symptomy (jak gorączka, bóle mięśni, pleców, stawów, dreszcze, nudności lub wymioty) pojawiają się między 3 a 6 dniem i trwają z reguły 3-4 dni.
15 proc. chorych wchodzi w tzw. fazę toksyczną z nawracającą bardzo wysoką gorączką, żółtaczką i bólem brzucha. Często towarzyszą temu krwawienia z oczu, ust, przewodu pokarmowego i czarne (krwawe) wymioty. W takich przypadkach śmiertelność wynosi ok. 50 proc. w ciągu 10 do 14 dni. Uśredniony wskaźnik śmiertelności dla wszystkich przypadków waha się między 3 a 17 proc. (wszystkie dane – na podstawie badań i publikacji w Antyviral Research).
Gdzie występuje żółta febra?
Żółta febra jest chorobą endemiczną. To znaczy, że występuje na pewnym dość stałym poziomie na danym obszarze przez szereg lat. Żółta gorączka najpewniej narodziła się w Afryce Środkowej lub Wschodniej, skąd została zawleczona wraz z niewolnikami do obu Ameryk i na kontynent europejski. Statki handlowe woziły bowiem nie tylko ludzi czy towary, ale transportowały też wektory, którym są komary. Epidemie pojawiały się zatem w miastach portowych USA – np. w Filadelfii (1793) czy Nowym Orleanie (1905), w Hiszpanii (Barcelona – 1803, 1821, 1870), Francji czy Wielkiej Brytanii.
Dzisiaj, blisko 90 proc. zakażeń wykrywanych jest w Afryce (Current Problems in Pediatric and Adolescent Health Care). Prócz tego endemicznie choroba występuje jeszcze w Ameryce Południowej. Coraz częściej pojawia się także w Azji, gdzie zawleczone zostały komary zdolne do przenoszenia wirusa. Wraz z postępującymi zmianami klimatycznymi może także pojawiać się w innych miejscach – insekty, które przenoszą wirusa znajdują coraz więcej siedlisk, dzięki wzrostowi temperatury.
Lista krajów, które wymagają szczepień na żółtą febrę przy wjeździe obejmuje:
- Afryka: Angola, Burundi, Demokratyczna Republika Konga, Gabon, Ghana, Gwinea-Bissau, Kongo, Liberia, Mali, Niger, Nigeria, Sierra Leone, Republika Środkowoafrykańska, Togo, Wybrzeże Kości Słoniowej;
- Ameryka Południowa: Gujana Francuska.
Do niedawna na liście znajdował się także Jemen i Surinam. Niektóre źródła włączają także Sudan Południowy i Ugandę. Regulacje mogą się jednak zmieniać i najlepiej śledzić mapę WHO. Co istotne, wiele krajów obszaru tropikalnego od przyjezdnych z wyżej wymienionych państw również wymaga potwierdzenia zaszczepienia lub podróżni wysyłani są na kwarantannę.
Jak wygląda szczepienie na żółtą febrę?
Szczepienie na żółtą febrę należy wykonać na minimum 10 dni przed wyjazdem do obszaru endemicznego występowania. Odbywa się ono w placówkach zajmujących się chorobami tropikalnymi (takie znajdują się w Polsce we wszystkich miastach wojewódzkich). W celu uodpornienia na wirusa podaje się żywą szczepionkę, której nazwa handlowa to Stamaril. Jej cena to ok. 200-250 zł.
Przed szczepieniem przeprowadzany jest wywiad dotyczący stanu zdrowia: przyjmowanych leków, przebytych lub przewlekłych chorób, uczulenia (w tym w szczególności na białko jajka kurzego). Podpisać trzeba ponadto oświadczenie o świadomości ryzyka wystąpienia skutków ubocznych.
Uznaje się, że jednorazowe podanie preparatu daje odporność na całe życie. Ja szczepieniu poddałem się w 2017 r. i nie miałem żadnych odczynów. Może dwa lub trzy dni po przyjęciu leku czułem się ospały i osłabiony, ale mogło to równie dobrze wiązać się z niewyspaniem i zmęczeniem ilością pracy.
Szczepienie na żółtą febrę wpisywane jest jest w specjalną rubrykę w żółtej książeczce – a więc paszporcie szczepionkowym. Certyfikat wypełniony jest w języku polskim i angielskim. Widnieje na nim podpis lekarza, nr partii szczepionki, data i miejsce podania.
Przeciwskazanie do szczepienia – co dalej?
Niektórzy mogą znaleźć się w grupie osób z przeciwskazaniami do szczepienia. Zasadniczo wg wskazań WHO – szczepić nie powinny się kobiety w ciąży, dzieci młodsze niż 9 miesięcy (lub 6 miesięcy, jeśli ryzyko zakażenie przewyższa ryzyko wystąpienia skutków ubocznych), uczuleni na jajka lub białko jajka kurzego, osoby z poważnymi niedoborami odporności. W takich sytuacja – lekarz może zlecić dodatkowe badania lub wydać specjalny, ważny na określony czas, certyfikat „Medical Contraindication to Vaccination”. Niestety trudno mi powiedzieć, jak jest z jego honorowaniem w praktyce.
Żółta książeczka – jak ją uzyskać?
Żółtą książeczkę jak i certyfikat „Medical Contraindication to Vaccination” wydają wszystkie placówki zajmujące się medycyną podróży. Listę (dość aktualną) można sprawdzić tutaj. Zalecam jednak, aby korzystać z dużych placówek autoryzowanych, które oprócz kwalifikacji u lekarza odpowiedniej specjalności, oferują możliwość zakupu konkretnych preparatów i szczepienie na miejscu. Za samo wydanie dokumentu przeważnie płaci się symboliczną opłatę (z tego co pamiętam było to 10 zł), osobno trzeba było jednak uregulować płatność za wizytę.
Wzór książeczki jest ustalony międzynarodowo i przyjęty przez Ministerstwo Zdrowia. Wpisy powinny być wykonywane po polsku i angielsku.
Co więcej znajdziemy w żółtej książeczce?
W żółtą książeczkę warto wpisywać wszystkie przebyte szczepienia – zwłaszcza chorób, które mają zasięgi światowe i mogą dotknąć podróżników (np. żółtaczka typu A i B, dur brzuszny, cholera, tężec-polio-błonica, wścieklizna itp.). Jest tam sporo miejsca, na to aby tego dokonać. Z tego, co już zdążyłem się dowiedzieć, lekarze wpisują także szczepienia przeciwko SARS-CoV-2.
Dodatkowo w medycznym paszporcie można znaleźć informacje dotyczące zabezpieczenia przeciwmalarycznego.
Przeczytaj także:
Fot. okładki – MiroslavaChrienova, Pixabay