Wloczykij-Vagabond

Miejsca znane i nieznane

Trudna wizyta w Manili

Cały mój wyjazd na Filipiny był szalony i trochę nieoczekiwany. Planowałem w tym czasie jakąś podróż, ale nie mogłem się zdecydować. W końcu znajomy autochton namówił mnie na przyjazd. Pomysł mógłby się sprawdzić, gdybym ja zapewne był od początku do niego przekonany. Poza tym byłem przemęczony, nie miałem czasu skupić się na planowaniu i rozmyślaniu o wyjeździe, w końcu na miejscu narzuciłem sobie takie zawrotne tempo, że szybko tego pożałowałem.

No i na dodatek, zacząłem od Manili, której zwyczajnie się bałem. I nie pomogły tutaj uspokajające słowa Ganiego, który twierdził, że jest bezpiecznie, że jest w porządku. Ja już dawno dałem się ponieść obawom. I to pewnie wpłynęło na mój sposób postrzegania tego miasta. A potem każde najmniejsze negatywne wydarzenie, było tylko przysłowiowym kamyczkiem do ogródka niechęci do tego miasta. Dzisiaj, z pewnej już perspektywy dostrzegam, że może nawet mógłbym je polubić, odnaleźć jakiś czar. Ale wtedy – zdecydowanie wzbudziła we mnie niechęć, a nawet odrazę.

Moloch

Manilę trudno ugryźć nawet pod względem statystycznym. Bo cały zespół miejski, to tak naprawdę kilka miast w mieście. Oznacza to, że ośrodek centralny – Manilę – otacza szesnaście miast satelickich, pomiędzy którymi ciężko szukać wyraźnych granic. Dalej są jeszcze przedmieścia. W efekcie samo miasto centralne liczy ok. 1,8 mln mieszkańców, cały obszar metropolitalny – 11,5 mln, a cały obszar zurbanizowany – 24 mln ludzi. To robi wrażenie.

Każde z miast-satelitów ma swoją odrębną administrację, swój indywidualny rys, słynie z czego innego. Większość z nich jest bardzo biednych, tworzą je slumsy. Kilka – wyraźnie się odcina od reszty – są bogate, pełne przepychu. Czasem jedne od drugich oddziela tylko ruchliwa arteria, którą przejście właściwie graniczy z cudem. Zupełnym przypadkiem błądząc sobie gdzieś na pograniczu Makati i Pasay trafiłem w osobliwe otoczenie: bogatą dzielnicę od biednej oddzielała wielopasmowa droga. Próżno było szukać jakiegoś przejścia dla pieszych: to była wyraźna granica.

Manila, mimo położenia nad zatoką, mimo wiejących tutaj obficie wiatrów, jest ekstremalnie zadymionym miastem. Powietrze – nagrzane od tropikalnego słońca – jest ciężkie i gryzące w oczy spalinami zdezelowanych diesli, motorynek i innych pojazdów mechanicznych. Nieprzyjemne wrażenia potęguje ogromna wilgotność i kanały rzeki Pasig, którymi ścieki z niekontrolowanych slumsów spływają do morza. Manila jednym słowem śmierdzi.

Jeździ się ciężko. Kierowca, który miał mnie przewieźć z Makati do Intramuros – a zatem jakieś 11 km potrzebował na to półtorej godziny! Z lotniska do hotelu (8 km) jechałem blisko godzinę, a ponoć było to już po godzinach szczytu (między 21-22). Teraz, ze względu na pandemię, podobno jest na drogach manilskich trochę luźniej, ale wystarczy spojrzeć na mapę Google by szybko przekonać się jak długo może trwać podróż na jednej ze wskazanych wyżej tras.

Makati. Prywatny luksus

Wielu zagranicznych turystów zatrzymuje się w luksusowej dzielnicy Makati. To jeden z najbardziej nowoczesnych i bezpiecznych przyczółków w całym szeroko pojmowanym mieście. Mieszkają tutaj nowobogaccy, Ci którzy dorobili się na mniej lub bardziej legalnych biznesach. Hotele mają całodobowe ochrony, przy bankach można spotkać uzbrojonych strażników, jest sporo policji, chociaż w większości system bezpieczeństwa w dzielnicy opiera się o prywatne firmy.

Makati rozwija się mniej więcej od lat ’40 XX w. Sama Manila, była drugim, zaraz po Warszawie, najbardziej zniszczonym miastem po II wojnie światowej. Tereny, na których dawniej działało pierwsze na wyspie Luzon lotnisko, wykupiła najbogatsza rodzina filipińska Ayala i postanowiła wybudować tutaj biznesowe i reprezentacyjne serce kraju. I to się udało. Ta część miasta bardziej przypomina wielkie azjatyckie metropolie typu Bangkok, Szanghaj czy Singapur. Są tutaj wielkie budynki ze szkła, eleganckie butiki, resturacje, ciekawe muzea. Swoje siedziby mają tutaj przedstawicielstwa dyplomatyczne (w tym ambasada Polski), Filipińska Giełda Papierów Wartościowych czy rozliczne banki.

Makati rozpada się na kilka innych, mniejszych obszarów. Niedawno wiele z nich było zwykłymi nieużytkami. Obecnie bardzo szybko zabudowywane kolejnymi dzielnicami apartamentowców, pól golfowych czy rezydencji. Wiele z nich otacza mur, zwieńczony zabezpieczeniem z drutu kolczastego. Tutaj nawet żebracy wyglądają lepiej niż w innych częściach miasta. Zresztą, nie jest ich tutaj wielu – najwyraźniej jest to też w jakiś sposób regulowane. Niektóre części tej dzielnicy (w szczególności podjednostka zwana Poblacion) to małe centra rozrywki nocnej – są tutaj mniej lub bardziej ekskluzywne burdele, sex-shopy, salony masażu i innych uciech, dyskoteki…

Centralnym punktem dzielnicy są Ayala Triangle Gardens. To niewielki park, dookoła którego usytuowane są najważniejsze w kraju instytucje – m.in. Biblioteka Dziedzictwa Narodowego. Jest tutaj także pawilon z kilkoma ciekawymi restauracjami, w tym doskonała Arcade, gdzie podawane są dania kuchni lokalnej – m.in. suszona wołowina w czarnym sosie z krwi, care-care czy kruche ciasto nadziewane bananami i fioletowymi bulwami pochrzynu (zwanego ube), podobnymi w smaku do fasoli.

Nieopodal parku mieści się także Ayala Museum. To bardzo nowoczesna placówka pokazująca różnorodne zbiory o charakterze archeologicznym, trochę ceramiki, tkanin i złotnictwa artystycznego. Sporo miejsca poświęcono także historii Filipin. Wystawa jest nawet wciągająca, starano się o multimedialność przekazu. Zwiedzanie można odbyć w 2-3 godziny.

W centrum dzielnicy znajduje się także interesujący architektonicznie kościół Santo Nino de Paz. Położony jest w ramach Greenbelt Park. Wchodzi się do niego niemal przez centrum handlowe uprzednio poddawszy się kontroli bezpieczeństwa. Na dziedzińcu znajdziemy ładne oczko wodne ze złotymi rybkami i piękny ogród z egzotycznymi kwiatami. Sama świątynia ma kształt namiotu, nie ma tutaj drzwi.

Z pewnym rozbawieniem, ale także żalem dostrzegłem ogłoszenie, że prowadzi się tutaj „leczenie” homoseksualizmu. Generalnie na Filipinach podejście do seksualności człowieka mocno różni się od zachodniego i przede wszystkim społeczeństwo jest bardzo otwarte. Dość tutaj wspomnieć – w dużym uproszczeniu – o uznawaniu trzeciej płci, która często postrzegana jest jako coś wyjątkowego, swego rodzaju dar. Jednak jak widać na całym świecie są pewne stałe – dowiedziałem się o tym przy okazji lektury plakatu w piękne tęcze – symbole przymierza, który prezentowano na honorowym miejscu kościoła katolickiego.

Intramuros

Manilskie stare miasto zwie się Intramuros. Dosłownie znaczy to: „wewnątrz murów”. Jest w zasadzie w całości odbudowane w 1951 r. po pożodze wojennej. Dzielnicę tą ufundowali Hiszpanie, którzy po podbiciu Manili w czerwcu 1571 r. zdecydowali się założyć tutaj osadę otoczoną fortyfikacjami by chronić się zarówno przed tubylcami jak i katastrofami naturalnymi – w tym głównie powodziami. Przez krótki czas w XVIII w. rządzili się tutaj Brytyjczycy, natomiast ostateczny kres hiszpańskiego panowania nastąpił pod koniec dziewiętnastego stulecia, gdy do miasta weszli Amerykanie. To zresztą przyniosło późniejsze reperkusje w postaci zniszczenia ośrodka w trakcie wojny o Pacyfik. Na Filipinach bowiem USA posiadało swoje bazy wojskowe. Zniszczenie miasta przez japońskie naloty dywanowe upamiętnia nawet pomnik.

Jednym z najbardziej charakterystycznych miejsc w stolicy jest Fort Santiago, czyli For Św. Jakuba. Został wybudowany przez kolonizatorów, a w jego lochach urządzono więzienie, w którym swoich ostatni dni dożył narodowy filipiński poeta i bohater oporu wobec Hiszpanów – Jose Rizal. To dlatego, wiele miejsca poświęcono właśnie tej postaci. Jest tutaj jego kapliczka, stoją pomniki, urządzono także wystawę opowiadającą o życiu i w końcu egzekucji wieszcza. Dla publiki wystawiono także oryginał pożegnalnego wiersza – Mi Ultimo Adios – Moje ostatnie pożegnanie.

Fort jest ciekawym miejscem, gdzie można odpocząć od miejskiego zgiełku. Jest w nim sporo pięknie zadbanej zieleni. Część koszar została gruntownie odrestaurowana, część budynków pozostawiono w „kontrolowanej” ruinie. Działają sklepiki z pamiątkami. Jest bardzo przyjemnie i miło.

Warto dojść do samego końca fortu i wspiąć się na mury zawieszone nad Pasigiem. Roztacza się z nich ciekawy, choć nieco przygnębiający widok ekstremalnie zanieczyszczonej rzeki oraz na chińską dzielnicę Binondo.

Ładnie prezentuje się także katedra manilska. Pierwszy kościół w tym mieście wzniesiono w XVI w. z liści palmowych i bambusa. Swój obecny kształt zawdzięcza odbudowie z 1951 r., kiedy wzniesiono świątynię niemal na nowo, ale według historycznych wzorców. Wnętrze jest jasne, urządzone bez przepychu. W jednej z kaplic po prawej stronie nawy głównej przygotowana jest interesująca wystawa dokumentująca dzieje kościoła.

W Intramuros znajduje się jeszcze jeden ciekawy kościół – San Agustin. Jest to najstarsza rzymskokatolicka świątynia na Filipinach. Wybudowana została w latach 1587-1606 i przetrwała II wojnę światową niemal bez szwanku. Dzięki temu stanowi niezwykły przykład baroku w dawnych koloniach. W 1993 r. wpisano ją na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. W niektórych przewodnikach – także i tym, którym posługiwałem się (Pascal, Złota Seria, 2018) – można znaleźć zdjęcia otynkowanego i pomalowany na łososiowo budynku. Obecnie jednak zdjęto tą okropną szatę i odkryto oryginalny kamienny budulec. Obok kościoła, w dawnym klasztorze, działa jedno z najciekawszych w kraju muzeów sztuki sakralnej.

Poza Intramuros, ale w bezpośredniej jego okolicy znajduje się Rizal Park. Jest to w zasadzie w dużej mierze wygrodzony teren pełen ścieżek i trawników. Znajduje się tutaj także fontanna, oczko wodne i liczne pomniki. Działa Narodowe Planetarium i dwa duże muzea – Historii Naturalnej i Antropologii. Nieco na uboczu, poza bezpośrednim ogrodzeniem parku ulokowane jest ogromne i ciekawe Narodowe Muzeum Filipin i Narodowa Galeria Sztuk Pięknych. Je zdecydowanie warto odwiedzić.

To, co jednak najbardziej nie dawało mi spokoju podczas zwiedzania centrum miasta, to ogromny ruch, smog i wszechobecny hałas. W wielu miejscach rozlokowały się postoje tuk-tuków i jeepneyów.

I to, co było najgorsze i najbardziej przykre. To wszechogarniająca bieda. Nawet w zabytkowym, turystycznym centrum miasta. Ale ta bieda była inna – to nie tylko slumsy w postaci wydzielonych, ogrodzonych kwartałów byle jak skleconych budynków, czy ewidentnie biedniejszych, zagraconych ulic. To także ludzie koczujący na gołej ziemi, urządzający sobie schronienia gdzieś między parkanem parkowym a drzewami. To było absolutnie straszne i bolesne doświadczenie. Czegoś takiego trudno chyba doświadczyć gdzieś indziej.

Na koniec mojego pobytu w Manili, napisałem:

Wyobraźcie sobie biedę. Teraz pomnóżcie ją razy 100 i jeszcze raz razy 100 i tak jeszcze 100 razy. A to i tak będzie za mało. A to jest właśnie bieda Manili. Tutaj bieda nie ma nic. Jest największym upadkiem człowieczeństwa. Bieda śpi tuzinami na gołej ziemie w centrum miasta, koło zabytkowej dzielnicy Intramuros. Suszy „uprane” dziecięce śpioszki na parkanie miejskiego parku, chodzi boso po obsranej ulicy. Nie wyciąga ręki po drobne (to tylko ci lepsi żebrzą), nie próbuje cię okraść (za to grożą poważne represje nawet dla człowieka imieniem NIKT).

Manila jest zatłoczona, brudna i zatopiona w smogu. Niekończące się korki, paskudny hałas i brak świeżego powietrzna sprawiają, że czuję się przytłoczony, osaczony, samotny. Boli mnie głowa, chcę stąd uciec. Najgorzej jest w metrze, do którego najpierw stoi się w kolejce, potem jedzie upakowanym jak w puszcze sardynek. I boli serce, kiedy wracam do prywatnej dzielnicy Makati. Bogatej, szklanej, choć nie gorzej zakorkowanej niż inne części miasta. Tutaj też mieszka bieda, ale jest jej mniej. Byle kto się tutaj nie osiedli. Wszystko pod okiem strażników w hotelach, bankach, restauracjach, nawet na budowach. Myślę: jaki jest mój horyzont? Myślę: jaka jest moja wrażliwość? Myślę: jaki jest mój kres wytrzymałości? Myślę: gdzie jest granica odczłowieczenia? Myślę: dlaczego? Do Manili przyleciałem samolotem o imieniu „Ayasofya”. „Boża mądrość”. Gdzie jest zatem ta boża mądrość? Gdzie?”

Please follow and like us:

Next Post

Previous Post

Leave a Reply

© 2024 Wloczykij-Vagabond

Theme by Anders Norén